Jestem kobietą po stracie

„W 13. tygodniu przyjechałam na izbę przyjęć mojego szpitala – roniąc. Nikt, w tym ja, nie wierzył, że utrzymam ciążę do rana. Nie mogłam uwierzyć, że ponownie mnie to spotyka, przecież kilka miesięcy temu też poroniłam”.

Każda z nas marzy o szczęściu, radości, zdrowiu. Gdybyście mnie spytali kilka miesięcy temu, nawet miesiąc temu, czy kiedykolwiek napiszę coś o moich uczuciach związanych ze stratą ciąży – to kazałabym Wam puknąć się w głowę. Mimo, że cały świat – to oczywiście przenośnia – wiele osób w Internecie patrzyło, jak jestem w ciąży i moją upragnioną ciążę tracę, to ja zrobiłam to co czułam za dobre dla siebie. Zdysocjowałam, czyli się odcięłam.
Nie wiem skąd zebrałam w sobie tyle siły i wtedy nawet nie wiedziałam, że to było dobre, ale po prostu uznałam, że to nie dotyka mnie, ale jakąś inną osobę, którą znam, jest mi bliska, ale to nie ja. Wiem za to, że z punktu psychologicznego „dysocjacja” jest zła. Mam tego świadomość, bo jestem absolwentką psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i taką wiedzę zdobyłam.
Pewnie nie każdy z Was mnie zrozumie – ale osoby, które przeżyły ogromną stratę, z którą po prostu nie mogły sobie poradzić, będę wiedziały. Było tak ciężko, że swoją stratę po prostu wyparłam.
Pamiętam, jak tańczyłam z Rogerem do „Ciao Siciliano” tydzień po porodzie Ernesta – Kuba na to patrzył i był taki szczęśliwy, że tak dobrze sobie radzę.

Czy rzeczywiście dobrze sobie radziłam?

Raczej nie. Bo nie przeżyłam smutku. Albo inaczej nie przeżywałam go. Znajdowałam sobie wciąż zadania, wszystko, byle nie myśleć, o tym co się stało. Wszystko byle nie myśleć o tym, że nie dość, że mi się to stało, to tyle osób na to patrzy. I czeka, i czeka jak sobie z tym poradzę.
Prawda o mojej trzeciej ciąży, czyli tej o której myślicie czytając ten tekst jest taka – że ja pogodziłam się z jej stratą „wiele” tygodni wcześniej. W 13. tygodniu przyjechałam na izbę przyjęć mojego szpitala – roniąc. Nikt, w tym ja, nie wierzył, że utrzymam ciążę do rana. Nie mogłam uwierzyć, że ponownie mnie to spotyka, przecież kilka miesięcy temu też poroniłam.
Jednak Erneścik walczył – miał najgorsze warunki z możliwych, a ja podjęłam – szczerze to z punktu widzenia nie pacjentki ale lekarza – dość heroiczną decyzję, ja kompletny przeciwnik leżenia w ciąży, by położyć się do łóżka na kilka miesięcy. Wróciłam z mężem do domu rodziców – bo nie byłam w stanie zadbać o własny dom, straciłam kontakt z zawodem i pacjentkami – niby nic, ale kosztowało mnie dużo poświęceń.

Wszystko to mogłam przeżyć, ale jak wytłumaczyć własnemu, rocznemu dziecku, że mama nie może go wziąć na ręce?

Rogerek, mój kochany, poczuł się odrzucony. Mama nie chciała (nie mogła) go nosić i przytulać. Nie rozumiał, że chce go przytulać ale na leżąco, nie rozumiał, że nie może dotykać i tulić mamy brzuszka. To były jedne z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Właśnie wtedy przeżyłam żałobę – żałobę nad ciążą, którą nosiłam w sobie. Wiedziałam, że Ernest nie ma szans, a co gorsza poświęcałam moje relacje z zdrowym dzieckiem dla tego, które prawdopodobnie nigdy nie wyda pierwszego krzyku.
I wszystko pewnie było by ok – i w „miarę” normalnie – choć to bardzo nieadekwatne słowo – gdybym ciążę wtedy straciła. Tak się jednak stało dopiero dwa miesiące później, wtedy kiedy już zaczęłam mieć nadzieję, że ta moja żałoba była niepotrzebna i to moje leżenie jednak miało sens.
Zaczęłam rodzić w nocy, do końca życia nie zapomnę tego lęku, tego uczucia. O dalszym ciągu nie chce opowiadać, ale dziękuję wszystkim, którzy mnie tego dnia wsparli.
Niemniej jednak – moje przesłanie mimo, że bardzo emocjonalne jest nieco inne. Wbrew pozorom dużo gorzej przeżyłam stratę mojej drugiej ciąży w 10. tygodniu w październiku.
Miałam idealną ciążę, nic nie wskazywało na jakiekolwiek powikłania. W sobotę nie zgłosiła się na wizytę jedna pacjentka – siedziałam i się „nudziłam” w gabinecie. Przyłożyłam sobie sondę do brzucha i zobaczyłam, że serce nie bije. Sama rozpoznałam u siebie poronienie zatrzymane, sama siebie zawiozłam do szpitala, sama sobie podałam leki – przynajmniej 2 tygodnie nie mogłam potem dojść do siebie.

Wiecie co mi pomogło?

Przypadkowo zadzwoniłam do koleżanki, koleżanki którą widziałam kilka tygodni wcześniej w ciąży. Powiedziała mi, że straciła ciążę w 21. tygodniu. Zdałam sobie sprawę, że jednak nie mam najgorszej. Mam zdrowe, szczęśliwe dziecko, które potrzebuje mamy.

Nie wiem jak kobiety bez dzieci sobie ze stratą radzą. Nie wiem i najszczerzej Was podziwiam! Bo strata to jedno, ale codzienność to drugie.

Nie powiem Wam jak wrócić do codzienności, mimo że mam niby doświadczenie, jednak szczerze na to nie ma jednego schematu i niestety na zawsze pozostaniecie „kobietą po stracie”.
Moja rada – uczynicie z tego coś, co Was wzmacnia, coś na zasadzie: „straciłam ciążę, ale się podniosłam, to jest moja super moc”. Innego pomysłu nie mam.
Wiecie czego najbardziej się boję? Te z Was, które przeżyły to co ja wiedzą, zrozumieją… Część pewnie pomyśli po co to napisałam, a ja wiem, że zrobiłam to dla tych 25% kobiet, byś tam po drugiej stronie ekranu, usłyszała to i ode mnie, że nie jesteś sama!
Ps. Nie wyrażam zgody na publikowanie ani powielanie tej treści bez mojej zgody.

What’s your Reaction?
+1
3
+1
3
+1
3
+1
0
+1
2
+1
2
+1
1

10 komentarzy dla “Jestem kobietą po stracie

  1. Dziękuję za ten wpis. Straciłam niedawno pierwszą ciążę w 10 tygodniu. Trudno funkcjonować. Pomaga wiedzieć, że nie ja jedna przez to przechodzę i ktoś jeszcze rozumie ten ból.

    1. Pani Anno, bardzo nam przykro. Proszę pamiętać, że w Fundacji Ernesta może Pani liczyć na pomoc i wsparcie.

  2. Dziękuję za ten wpis. Ja straciłam Aniołka 3 dni temu a córeczkę 1,5 roku temu. Nie wiem co dalej. Wiem tylko że chce jeszcze być szczęśliwa, bez względu na to ile mam dzieci. Najgorsze jest chyba pogodzenie się z utratą marzeń. Mam nadzieję że będę kiedyś mieć siłę by zrobić porządku w domu i w końcu wrzucę dziecięce rzeczy, które miały się przydać. Kolejnej straty nie wytrzymam i chyba już nie chce ryzykować. Ściskam mocno wszystkie kobiety po stracie.

    1. Dziękujemy za Pani komentarz. Jeśli potrzebuje Pani pomocy psychologicznej lub innego rodzaju wsparcia, zachęcamy do skontaktowania się z Fundacją Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego
      https://fundacjaernesta.pl/

  3. Mam dwójkę dzieci, pierwsze pojawiło się po trzech stratach, a drugie po czwartej stracie. Pragnę mieć trzecie dziecko, piąta strata była w 2023 roku, teraz jest nowy rok i bardzo pragnę dziecka.
    Dzieci są wspaniałe. Niewyobrażalnie trudne jest dźwiganie strat.
    Warto jednak walczyć o kolejne życia.

  4. 31.01.24 urodziłam martwego synka, skończył już 32 tygodnie. Ciąża od początku była ciężka, pojawił się ogromny krwiak. Drżałam o dziecko od 10 tygodnia, ale kiedy minął 28 tydzień pozwoliłam sobie mieć nadzieję… Teraz jest ból nie do opisania… Dzieciątko było zdrowe, krwiak się wchłonął. W domu wszystko już czekało, rodzina się cieszyła. A mój Adaś odszedł… Z godziny na godzinę przestałam czuć ruchy, natychmiast pojechałam do szpitala. Nigdy nie zapomnę tych strasznych słów o braku akcji serduszka. Urodziłam SN pięknego 2-kilogramowego Aniołka. Serce pękło, bo tak łatwo było Go kochać, każdy dzień to walka o oddech, o wstanie z łóżka i zrobienie śniadania starszemu Synkowi, który ma już 10 lat. Umieram z tęsknoty i żalu i nie wiem jak dalej żyć…

    1. Dziękujemy za podzielenie się Pani osobistą historią. Bardzo współczujemy straty. Zachęcamy do skontaktowania się z Fundacją Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego, która bezpłatnie udziela wsparcia psychologicznego, porady prawnej i w zakresie diagnostyki. https://fundacjaernesta.pl/

    1. Straciłam synka w 20tc rodziłam SN. Urodził się żywy, to mój organizm zawiódł skrócona i rozwarta szyjka… Ból po stracie ogromny, nie do opisania. Wdomu 6 letnia córka, boję się kolejnej ciąży chyba już nie chce mieć więcej dzieci tym bardziej że ta sytuacja mogła się dla mnie skończyć tragicznie… Bakteryjne zapalenie błon płodowych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *