1. Natalio, czy pamiętasz pierwszą stratę, której byłaś świadkiem?
Dobrze pamiętam mój pierwszy kontakt z pacjentką, która właśnie straciła ciążę. Była to ciężarna w pierwszym trymestrze, około 10 tygodnia ciąży. Lekarz w trakcie badania USG stwierdził u jej dziecka brak czynności serca. Później wszystko działo się bardzo szybko. Poranny obchód, badanie i podanie leków, które miały przyspieszyć poronienie. W godzinach popołudniowych usłyszałam dzwonek z sali tej pacjentki. Chwilę wcześniej wyszła do toalety, a kiedy weszłyśmy na salę, od razu zorientowałyśmy się, co się przed chwilą wydarzyło. Był to mój pierwszy kontakt ze stratą tego rodzaju.
2. Co czułaś w tamtym momencie? Czy potrafisz opisać, co było dla Ciebie najtrudniejsze?
Najtrudniejsze w tej sytuacji było to, by przekazać pacjentce, że to już, że to już się dzieje i nie ma odwrotu, a za chwilę czeka ją zabieg wyłyżeczkowania jamy macicy. Ja i towarzysząca mi wtedy położna, miałyśmy świadomość jak wiele zadań i procedur mamy do wykonania. Jednocześnie chciałyśmy otoczyć pacjentkę jak najlepszą opieką i wsparciem. Było bardzo trudno pogodzić te dwie rzeczy. Podzieliłyśmy zatem między sobą zadania podczas przygotowywania pacjentki do zabiegu.
3. Chcąc jak najlepiej zaopiekować się pacjentką, musiałaś wiedzieć w jaki sposób do niej dotrzeć, jak możesz z nią rozmawiać. Czy wszystkie pacjentki po stracie, którymi się opiekowałaś zachowywały się w podobny sposób?
Po jakimś czasie pracy na tym oddziale, potrafiłam od razu poznać kobietę po stracie. Najczęściej są to pacjentki wycofane, skryte, często zapłakane. Rzadko chcą rozmawiać o sytuacji, która je spotkała. Patrząc na nie ma się wrażenie, że się wstydzą i obwiniają za to, co się właśnie stało, za całą sytuację. A przecież nie są niczemu winne. Zdecydowana większość poronień dzieje się z przyczyn niezależnych od kobiety.
Zdarzają się też pacjentki, które jak najszybciej chcą przejść do porządku dziennego, zapomnieć o tym, co je spotkało. Sprawiają wrażenie, że cała sytuacja nie ma na nie wpływu. Taką pacjentkę też pamiętam. Nie stosowała się do naszych zaleceń i robiła wszystko, by jak najszybciej wyjść ze szpitala, by wrócić do codzienności, wyjechać na wakacje i zapomnieć o tym, co przeszła. To był jej sposób na poradzenie sobie z emocjami.
Można zauważyć pewne mechanizmy radzenia sobie w sytuacji straty, jednak każda z tych pacjentek potrzebuje indywidualnego podejścia.
4. Co było najważniejsze dla Ciebie jeśli chodzi o opiekę nad taką pacjentką? Na czym najbardziej się skupiałaś?
Dla mnie pacjentka to nie był tylko numer księgi głównej. Każda pacjentka to była dla mnie inna historia, często długa i trudna, wymagająca indywidualnego podejścia. Czas i obecność to były najlepsze rzeczy jakie mogłam dać kobiecie w pierwszych momentach po stracie. Później wsparcie i wskazówki, co robić dalej, jak sobie poradzić.
5. Opowiedz proszę, w jaki sposób Twoje odczucia zmieniały się wraz z nowymi doświadczeniami. Czy po jakimś czasie było Ci łatwiej radzić sobie z emocjami?
Jako młoda położna o poronieniach wiedziałam tyle, ile przeczytałam w podręcznikach akademickich, czy usłyszałam na zajęciach podczas studiów położniczych. Jednak jak to w życiu bywa, teoria a praktyka na oddziale to zupełnie dwa różne światy. Już po pierwszym kontakcie ze stratą wiedziałam, że to, jak sobie poradzę z moimi odczuciami, zależy przede wszystkim ode mnie.
Początkowo czułam strach, bo nie wiedziałam z czym się mierzę i jak sobie z tym radzić. Z czasem pojawił się smutek, pustka i żal, a czasami była nawet złość. W chwilach, gdy jesteś świadkiem straty, najczęściej towarzyszy głównie poczucie panującej niesprawiedliwości i jest to uczucie, z którym trudno sobie poradzić.
Na oddziale z taką specyfiką, nigdy nie pracowało się łatwo. Wobec straty nie da się przejść obojętnie i wrócić do porządku dziennego. To zostaje w człowieku już na zawsze.
6. Czy wiedziałaś wtedy o jakiejkolwiek formie pomocy psychologicznej dla personelu medycznego ? Może wsparciem były dla Ciebie koleżanki z oddziału?
Na oddziale czasami rozmawiało się o sytuacjach, które miały miejsce danego dnia. Rozmawiało się głównie o pacjentkach, o tym, co można zrobić lepiej, by usprawnić pracę na oddziale. Natomiast o pomocy, czy wsparciu psychologicznym dla personelu nie mówiło się wcale. Był to wręcz temat tabu. Na szczęście w obecnych czasach zmienia się to ku lepszemu i pojawiają się szkolenia oraz programy wsparcia psychologicznego.
Dziś już nie pracuję na tym oddziale, ani w tym szpitalu. Myślę, że los tak chciał. Mimo to tęsknię za tą pracą. Lubiłam ją i spełniałam się w niej. Wiele się tam nauczyłam i wiele doświadczyłam. Nadal pracuje w szpitalu, tyle, że innym i na innym oddziale.
7. Co Twoim zdaniem jest najważniejsze w pracy położnej, która na co dzień zajmuje się pacjentkami po diagnozie poronienia?
W zawodzie położnej kluczową rolę odgrywa empatia. Uważam, że jest ona szalenie ważna, bez niej szybko można się wypalić. Nikt cię nie nauczy empatii na studiach, czy w szkole. Uczy cię życie i doświadczenie, a pokora pomaga znieść trudne sytuacje, które na ciebie spadają, a na które nie masz wpływu.
Niezwykle ważne jest też to, by zadbać o swoje emocje. Patrząc na dzisiejsze trudne czasy, życzę sobie i moim koleżankom wsparcia i zaplecza psychologicznego. Uważam, że wielką siłą i odwagą jest mówienie o tym co nas boli i dotyka. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Fundacja Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego organizuje szkolenia dla personelu medycznego dotyczące prawnych aspektów postępowania w przypadku poronienia i martwego urodzenia oraz komunikacji z pacjentką. Zapewnia również bezpłatną pomoc psychologiczną dla medyków.
Wielki szacunek dla położnych pracujących na oddziale z taką specyfiką. Sądzę, że trzeba mieć naprawdę mocną psychikę, aby być „odpornym” na te wszystkie przypadki i się nie rozklejać.
Niestety ja też mam swoją historię za sobą i szkoda, że nie mówi się o poronieniu otwarcie. Że nikt nie przygotowuje pacjentki jak to będzie wyglądać już przy końcu. Ból, krwawienie, toaleta.. ale co w tej toalecie? Dopóki człowiek nie przeżyje to nie wie jak to wszystko niestety wygląda. Ja mam do siebie wielki żal, bo moja 11tyg córeczka wylądowała w toalecie. Wielka szkoda, że nikt mnie nie uprzedził co naprawdę powinnam zrobic w tym szoku, aby to dzieciątko złapać, owinąć.. Wiem, że nie ja jedyna straciłam dziecko w ten sposób, ale wyrzuty mimo wszystko pozostają.
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękujemy za Pani komentarz i opisanie Pani osobistej historii. Jeśli potrzebuje Pani wsparcia, zachęcamy do skorzystania z darmowej konsultacji psychologicznej https://fundacjaernesta.pl/
Moja historia jest identyczna. Serduszko mojego dziecka przestało bić w 9 tc. Nikt z personelu szpitala nie powiedział mi, że po lekach wywołujących poronienie „urodzę” moje dziecko. Najpierw były skurcze macicy i ból. Jak poszłam do toalety, to wpadł do niej pęcherzyk ciążowy wielkości kurzego jajka. Z moim dzieckiem w środku. Przeżyłam to strasznie. Obwiniałam się za to, że nie potrafiłam donosić ciąży i za to, że nie potrafiłam zapewnić godności mojemu dziecku po śmierci. Wpadło do rury kanalizacyjnej. Mam wielki żal do lekarzy. Dla nich to być może odpad medyczny, dla mnie, największa strata i ból psychiczny.