Od kilku dni mnie i moją koleżankę Alicję, znaną Wam świetnie jako naszą mamoginekologową pediatrę, autorkę wszystkich dziecięcych wpisów tu na blogu, wzięło na refleksję. Dość oczywistą refleksję, że macierzyństwo bywa ciężkie.
Potocznie mówi się, że jak urodzi się dziecko, to będziemy się o nie martwić aż do 18. roku życia, a czasem nawet dłużej. Jednak prawda jest taka, że na tych pierwszych etapach macierzyństwa jesteśmy karmione większą ilością mitów i kłamstw – na temat tego, że wszystko będzie magicznie i wspaniale.
Pamiętam, gdy rodziłam Rogerka w 2015 roku, nie bałam się porodu, nie wpadłam nawet na pomysł, że mogę mieć problem z karmieniem piersią, a miłość i cierpliwość do dziecka wydawała mi się czymś oczywistym i najbardziej naturalnym.
Teraz, gdy mój kolejny poród zbliża się wielkimi krokami, mam coraz więcej obaw, z dnia na dzień przypominam sobie te najcięższe chwile – chwile, na które zupełnie nie byłam przygotowana. Ponieważ Alicja, nie dość, że jest mi ostatnio bardzo bliska, to na dodatek jest najmłodszą mamą jaką mam w moim otoczeniu, chcąc nie chcąc dzwonię do niej kilka razy dziennie w niemalże panice…
Czasami mam poważne pytania – prawdziwe życiowe „rozkminki”…
– Ala, czy Ty wiesz jak wiele kobiet ma podobny problem z karmieniem jaki ja miałam. Wmawianie mamom, że każda będzie karmić dziecko naturalnie, jeżeli tylko chce, jest podobne do tego jakbyśmy mówili, że każda kobieta urodzi naturalnie, jeżeli tylko tego chce… to bzdura. Czasami a może nawet często, nasze chęci zupełnie nie są wystarczające.”
– Jaki zamówić krem do smarowania pupy niemowlęcia, bo najprościej w świecie zapomniałam jakiego używałam.
I tak rozmawiamy sobie kilka razy dziennie, aż w końcu wczoraj Alicja wpadła na pomysł, że podzielimy się z Wami naszymi przemyśleniami. O 22:30 dostałam SMSa od Ali – Artykuł gotowy, nawet jak go nie opublikujesz, to napisanie go sprawiło, że czuję się z tym tematem lepiej.
– Ala, genialny – nawet nie mam co tam dodawać od siebie. – odpisałam.
Czas zatem na nasz maminy manifest o kłamstwach na temat macierzyństwa. Dzisiejszy artykuł będzie mało, a przynajmniej mniej medyczny, bardziej maminy albo po prostu kobiecy. Będzie o mitach macierzyństwa, o rozczarowaniach, trudnościach i kłamstwach. O tym wszystkim, o czym na ogół się nie mówi, bo nie wypada albo wstyd się przyznać.
A szkoda – bo może gdyby kobiety dzieliły się ze sobą też rodzicielskimi czy matczynymi porażkami i traumami, mniej świeżo upieczonych mam spotkałoby rozczarowanie, żal czy poczucie winy.
Zewsząd otacza nas idealny wizerunek Matki Polki albo jeszcze gorzej – instamatki. Matki, która pracuje do rozwiązania, w połogu czuje się świetnie, ma idealnie sprzątnięte mieszkanie, ugotowany obiad, sama jest fit, uczesana i umalowana a to wszystko robi karmiąc piersią na żądanie i spędzając z dzieckiem każdą wolną chwilę.
Czy takie mamy w ogóle istnieją? Być może. My do takich nie należymy. Choć być może nasze Instagramy mówią co innego. Ale pamiętajcie, że każdy pokazuje tylko to, co chce, żeby inni widzieli i zazwyczaj jest to tylko ułamek prawdy. Ale do rzeczy. Chcemy powiedzieć szczerze o kilku kwestiach związanych z byciem mamą.
Ciąża to stan błogosławiony
Stan błogosławiony! Jasne. Może dla niektórych. Oczywiście, są kobiety, które w ciąży czują się jak ryba w wodzie, nie mają dolegliwości, nie stresują się swoim stanem.
I ja im bardzo zazdroszczę. Niestety, duża część ciążę… musi przetrwać. I jest to najodpowiedniejsze słowo. Nudności, które poranne są tylko z nazwy i nie zawsze kończą się po I trymestrze, najrozmaitsze dolegliwości bólowe, ograniczenie wydolności, zmiany nastroju… mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
Kiedyś mój mąż powiedział, że ja to jeszcze tę ciążę jakoś zniosę, pytanie czy on zniesie moją ciążę. Bo może to i wzruszające, gdy ciężarna płacze na reklamach, ale już trochę mniej, gdy płacze nad sobą. Albo krzyczy na wszystkich dookoła. Krzyczy i narzeka. I nikt mi nie powie, że narzekają te, co im się w głowach poprzewracało. Bo najbardziej twarde laski, którym przed ciążą nic nie było straszne czasem w ciąży wymiękają. Po prostu. Nie mają siły. Nie mają ochoty. Jest im źle. I boli. I nie ma co ich za to obwiniać. A tym bardziej nikt nie ma prawa powiedzieć kobiecie, że nie powinna się tak nad sobą użalać bo inne lepiej znoszą ciążę. Bo dla tej kobiety inne się nie liczą. Po prostu ona tak ma.
I jedyne, czego potrzebuje to zrozumienia, wsparcia albo świętego spokoju jeśli tego sobie życzy. A przede wszystkim przyznania się przed samą sobą, że tak ma, tak musi być, nie jest od nikogo gorsza, to kiedyś minie. Będzie wspaniałą mamą, nawet jeśli nie była wspaniałą ciężarną.
Poród to cud narodzin
Poród. Mam wrażenie, że z nieznanych mi powodów to jest największe macierzyńskie tabu. Poród w rozmowach funkcjonuje często jako cud narodzin i tak jest przedstawiany. Nawet matki córkom nie mówią całej prawdy. Ja rozumiem, że oksytocyna wpływa na pamięć, ale niektórych rzeczy nie da się zapomnieć. Np. tego, że poród boli. Serio boli. Jakby nie bolał, nie wymyślono by znieczulenia do porodu. Tymczasem mam wrażenie, że wiele kobiet nie jest świadomych co je czeka.
Pamiętam dyskusję pod artykułem o cesarskim cięciu. Oczywistym jest, że poród naturalny jest z medycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem od CC. Ale pojawiło się tam bardzo wiele głosów pt. „ja rodziłam naturalnie i nigdy więcej”. Może się mylę, ale wydaje mi się, że w dużej mierze takie traumy po porodzie wynikają z tego, że kobietom się wmawia, że to jest coś super-hiper-ekstra fajnego. I jest. Jak już dziecko wyjdzie. Ale wcześniej wcale nie jest tak super.
Ja, jako lekarz, wiedziałam czego się spodziewać. I pomimo tego, że był to największy ból jakiego doświadczyłam w życiu, nie boję się kolejnego porodu, bo na to się nastawiałam. I uważam, że my kobiety powinnyśmy być ze sobą szczere. Nie po to, żeby się straszyć. W końcu przeżyłyśmy te porody naturalne i niektóre z nas decydują się na więcej. Ale po to, żebyśmy nie czuły przerażenia i rozczarowania, że nie tak to miało wyglądać…
Po porodzie wszystkie dolegliwości przechodzą. Owszem. Ale pojawiają się nowe. Połóg nie jest fajny. Bywa nawet straszny. A dużo kobiet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Karmienie piersią, przecież to takie proste
Karmienie piersią. Rzecz najbardziej naturalna na świecie, prawda? To dlaczego tak wiele dzieci jest karmionych mieszanką modyfikowaną? Bo mają wyrodne, leniwe i dbające tylko o wygląd piersi mamy? Nie! Bo wielu kobietom się nie udaje pomimo najszczerszych chęci.
Kiedy byłam jeszcze w ciąży, często pytano mnie czy będę karmić piersią. Odpowiadałam, że chciałabym. I wtedy na twarzy osoby pytającej malowało się zdziwienie. No bo jak to – albo chcesz i karmisz albo nie chcesz i nie karmisz. Niestety, karmienie piersią, choć cudowne, zdrowe i naturalne – nie jest takie proste. Wiele kobiet musi się tego nauczyć. A niektóre dzieci muszą nauczyć się ssać.
Ja miałam to szczęście, że mi się udało. Ale nie było łatwo. Ileż nocy przepłakałam nie potrafiąc przystawić Rafałka na leżąco a nie mając siły wstać, o bólu krocza przy siedzeniu nie wspominając. Chociaż z perspektywy czasu myślę, że mój problem, to nie był problem. I drugi synek mi to udowodnił. Kiedy pomimo 23 miesięcy doświadczenia przy pierwszym i ukończenia kursu na doradcę laktacyjnego nie dawałam rady nakarmić Jerzyka. Już w szpitalu musiałam poprosić o mleko modyfikowane. A w domu o pomoc CDL (Certyfikowany Doradca Laktacyjny).
Potem przez miesiąc byłam mamą KPI (karmiącą piersią inaczej) a moje życie kręciło się wokół laktatora i wyparzania butelek. Ale przynajmniej nigdy nie brakowało mi mleka. W każdym razie doskonale rozumiem wszystkie kobiety, które mają problemy z karmieniem.
Nie raz walczyłyśmy z mamami pacjentów o ich laktację, gdy dzieci zbyt mało przybierały. I chyba nie spotkałam takiej, której zabrakłoby chęci czy determinacji. W końcu każda mama chce dla swojego maleństwa jak najlepiej. Czasem pomagały moje porady, czasem napoje wspomagające laktację, często nieoceniona była pomoc doradcy laktacyjnego, ale czasem zawodziły wszystkie sposoby. I tu pojawiało się poczucie winy, bycia gorszą matką, nasilała się depresja. Bo tym mamom powiedziano, że mają to we krwi, że samo przyjdzie, że to proste. A to wcale nie zawsze jest proste. Jednym przychodzi łatwiej innym trudniej. Te dwie grupy nigdy nie znajdą zrozumienia, bo mają różne doświadczenia.
Dlatego uważam, że przyszłe mamy należy uprzedzić, że czasem z karmieniem mogą być problemy. A jeśli je to spotka – to nie dlatego, że one są gorszymi mamami, albo nie nadają się na matki. Po prostu jest to trudność, z którą przyjdzie im się zmierzyć. I każdej życzę wygranej walki. A jeśli przegra? No cóż, Polacy odpadli na mundialu, ale czy to znaczy, że Lewandowski jest złym piłkarzem?
Dziecko tylko je i śpi
Noworodek tylko śpi i je. A mama w tym czasie może góry przenosić. Są takie noworodki. To prawda. Mój taki był. Przez kilka pierwszych dni. A potem zaczęły się kolki niemowlęce.
Prawda jest taka, że w pierwszych tygodniach życia dzieci dużo śpią. Nawet kilkanaście godzin na dobę. Ale nie wszystkie! I nie znaczy to wcale, że są chore. Niektóre po prostu tak mają. I jeśli nastawimy się, że dziecko będzie tylko spało i jadło, a trafi nam się bardziej wymagający egzemplarz, to zaczynają się schody. A może on chory? A może głodny? A może ja coś zjadłam? Boże, co ze mnie za matka, że nie potrafię uspokoić dziecka. Normalna. Najlepsza jaką Twoje dziecko może mieć.
Niemowlęta zasypiają w wózku i w samochodzie
O tak. Dużo dzieci to lubi. Ale nie wszystkie. Chyba każdy słyszał historię o wożeniu dziecka wokół bloku samochodem, żeby usnęło. Ja w każdym razie tak. Ale mam też znajomych, którzy wszędzie jeździli komunikacją miejską, bo dziecko po włożeniu do fotelika samochodowego krzyczało jak oparzone. Podobnie z wózkami. Wtedy na ratunek przychodzi chusta.
A co jak dziecko też niechustowe? Tragedia. Zła matka bo nie wychodzi z dzieckiem na wielogodzinne spacery. A jak ma wyjść? Na rękach nosić? Czy włożyć zatyczki w uszy a niech całe osiedle słucha? Czasem się po prostu nie da. I trzeba mieć świadomość, że takie dzieci się zdarzają.
Będziesz karmić to szybko schudniesz
Jak ja na to liczyłam! W końcu samo karmienie to jakieś 550 kcal! Szkoda tylko, że nikt mi nie powiedział, że karmiąc ma się też wilczy apetyt, więc zjada się dodatkowe 1500… Oczywiście, są mamy, które karmiąc chudną w oczach. Ba! Są nawet takie, które wręcz nikną w oczach.
Zwłaszcza, jeśli są na dietach eliminacyjnych lub najzwyczajniej w świecie opieka nad dzieckiem pochłania im tyle czasu i energii, że nie mają nawet kiedy zjeść. Jednak dla dużej części mam powrót do formy sprzed porodu to ogromne wyzwanie, które trwa nie kilka tygodni a wiele miesięcy. Trzeba o tym pamiętać, bo inaczej można się rozczarować. No i też po to, żeby nie pochłaniać wszystkiego co się napatoczy z usprawiedliwieniem, że „dziecko ze mnie ściągnie”.
Urlop macierzyński
Macierzyński to przecież urlop a wszystko jest sprawą dobrej organizacji. Jasne. Trzeba mieć plan i jak się będzie tego planu pilnować, to człowiek ze wszystkim się wyrobi i zdąży. Taaa. Warunek jest taki, że trzeba mieć dziecko, które chodzi jak w zegarku i niespożyte pokłady energii, żeby ogarniać rzeczywistość wtedy, kiedy maluch zasypia a nie zasypiać razem z nim.
Niestety, pomimo tego, że dzieci uwielbiają regularność i rytuały, nie zawsze się im poddają. A co za tym idzie, plany mamy choć najlepsze, okazują się nieprzydatne.
Także, jeśli masz bałagan w domu, stertę prania do złożenia, mąż po raz kolejny musiał jeść obiad na mieście a Ty nie zdążyłaś zaliczyć treningu z Anią czy Ewą – to nie znaczy, że jesteś ch*** panią domu. I nie zrozumcie mnie źle. Nie zachęcam do tego, żeby te wszystkie rzeczy odpuścić. Ale do tego, żeby pozwolić sobie samej na to, że coś może być niezrobione. Bez wyrzutów sumienia.
Do swojego dziecka mamy więcej cierpliwości
Och, ile razy ja to słyszałam? I byłam święcie przekonana, że jako mama będę oazą spokoju. Zwłaszcza, że przecież na co dzień pracuję z dziećmi, które – umówmy się – nie zawsze zachowują się tak, jak ja bym tego chciała.
Myślę, że ten wizerunek idealnie opanowanej mamy pojawia się coraz częściej w związku z popularyzacją rodzicielstwa bliskości. Idea jest super. Zgadzam się z nią i sama staram się nią kierować w wychowaniu synów. Ale czy to znaczy, że moja cierpliwość nie zna granic? Jasne, że nie.
Przyznaję, zdarzyło mi się zdenerwować na moje dziecko. Czasem miałam ochotę wystawić je za okno. Zwłaszcza, gdy kolejną godzinę płakał nie wiadomo czemu. Oczywiście, nigdy nie zrobiłabym mu krzywdy, ale po prostu miałam go dość. I myślę, że wiele mam miało taki moment. To też jest normalne. Każdy ma chwilę słabości, gorszy nastrój, po prostu taki dzień, że łatwiej wyprowadzić go z równowagi. Ważne, żeby sobie na to pozwolić i znaleźć ujście dla negatywnych emocji albo w krytycznym momencie powierzyć opiekę nad maluchem komuś innemu (tacie, babci, cioci).
Jak masz więcej dzieci, to one bawią się ze sobą i masz czas dla siebie
Dlatego, im mniejsza różnica wieku tym lepiej. Która z mam nie myślała tak zachodząc w kolejną ciążę? Tymczasem każde kolejne dziecko to tak naprawdę kolejne obowiązki. Nie piszę tego z własnego doświadczenia, bo póki co mam jedno, a i z rodzeństwa byłam najmłodsza. Ale nie raz słyszałam jak koleżanki mówiły „a mieli się razem bawić”.
Czasem dzieci bawią się razem. Przez chwilę. Czasem trochę dłużej. Jednak nie ma co liczyć na to, że jedno zajmie się drugim. Dlatego warto nastawić się na jeszcze mniej czasu i jeszcze więcej matczynych „porażek”.
EDIT: teraz już jako mama dwójki… Jest ciężko. A ja ciągle czekam aż „Zostaw! To moje! Zabierz go, zabierz!” zamieni się w „Pobawmy się razem braciszku”.
Pewnie znalazłoby się jeszcze więcej takich rozczarowań, pewnie i mnie jeszcze niejedno spotka. Czy to znaczy, że chcę Was zniechęcić do macierzyństwa? Absolutnie nie! Te wszystkie problemy i złości nic nie znaczą wobec posiadania dziecka i szybko odchodzą w niepamięć na widok bezzębnego uśmiechu albo najmilszego sercu „Mamusiu, kocham Cię”. Po prostu macierzyństwo to nie droga usłana różami. A nawet jeśli, to te róże mają kolce. Warto to wiedzieć, bo zawsze lepiej pozytywnie się zaskoczyć niż niemiło rozczarować.
Brawo! Wreszcie ktoś napisał cząstkę tego czym jest macierzyństwo! Rozwinęłabym jeszcze wątek połogu, dodała np. moment kiedy partner nie daje rady a Ty musisz (bo kto inny jeśli nie masz sztabu pomocników?) ogarnąć płaczące dziecko. Dodajmy jeszcze mnóstwo decyzji, które musisz podjąć zgadzając się przy tym z partnerem (bo przecież czasami mamy odmienne zdania a np.u lekarza trzeba podjąć tę jedną decyzję). I choć moje dziecko jest bardzo grzeczne to są takie dni kiedy jak Ty- mam ochotę wrzucić je do piekarnika a laktator wyrzucić w pierony razem z osobami, które mówią jak wychowywać czy ubierać dziecko. I wiele możnaby jeszcze dopisać…